Bałkańska podróż

Bikepacking przez Chorwację, Bośnię i Hercegowinę oraz Czarnogórę
Kiedy w końcu trzymam w rękach bilet na pociąg do Zagrzebia na sześć tygodni przed wyjazdem, zdaję sobie sprawę: teraz naprawdę to robię. Spędziłem długie wieczory przed laptopem, przeglądając mapy i raporty z podróży, tworząc co najmniej 5 tras. tras i nękałem równie wielu znajomych wszelkiego rodzaju pytaniami. Tym razem jedno jest pewne: mniej kilometrów, więcej zdjęć, więcej kawy. kawywięcej lodów, więcej jedzenia, więcej zanurzenia w nieznanym. Zgodnie z planowaną trasą, pojedziemy z Zagrzebia przez Banja Lukę do Sarajewa, a stamtąd do Parku Narodowego Durmitor, następnie przez Czarnogórę do Kotoru, dość prosto i blisko wybrzeża z powrotem przez Bośnię, kilka odcinków "Transbalkan Race" w Chorwacji, w których nadal chcę wziąć udział, doświadczyć odrobiny miejskiego stylu w Lublanie, a następnie przez góry do Villach przed powrotem do domu pociągiem. 20 dni, około 1700 kilometrów i prawie 25 000 metrów przewyższenia.

1. przygotowanie jest wszystkim, a może jest?
Uwielbiam planować, pomyślałem. Ale podczas tej podróży po raz pierwszy pozwoliłem sobie na trochę więcej. Niezależnie od tego, czy wynikało to z arogancji, opanowania związanego z wiekiem (jak powiedziałby mój dziadek), doświadczenia z poprzednich wypraw. Bikepacking-czy też dzika mieszanka wszystkich tych czynników - nie wiem. Pewne jest jednak to, że moje jedyne planowanie tym razem składało się z biletu na pociąg i ogromnego pliku Komoot. Nic więcej.
Wieczór przed wyjazdem, gdy wszystko jest już spakowane: wątpliwości, podekscytowanie, strach - spanie samemu na zewnątrz. Szybkie przeszukanie internetu i spokój powraca: Ceny noclegów na mojej trasie są przystępne. Więc będzie plan B, wyjście. Czuję ulgę, ale jednocześnie znajduję jeszcze więcej powodów, by nie spać samemu pod gołym niebem. Perspektywa wieczornego prysznica i mniejszy ciężar roweru to dla mnie wystarczające powody, by namiotśpiwór i mata z powrotem do piwnicy. W końcu udaje mi się zasnąć.
Następnego ranka nostalgicznie wyglądająca EC kołysze się ze mną i moim - teraz znacznie bardziej minimalistycznie zapakowanym - rowerem na pokładzie w kierunku Chorwacji. Aby uniknąć deszczu, następnego ranka ponownie jadę pociągiem do granicy z Bośnią. Tam spędzam kolejne trzy godziny w dworcowej poczekalni, zanim moje nowo odkryte opanowanie zaczyna wydawać się dziwne. Korzystam z pierwszego bezdeszczowego okna, które się pojawia, naciskam na komputer na komputerze rowerowym i odjeżdżam.

2. bosnia i ja, podobne na początku: powściągliwe
Podziwiam wschód słońca nad Banja Luką z kawą w ręku na moim balkonie ze sztuczną trawą, wkrótce potem jestem już na pierwszym z dwóch długich podjazdów, a moja tolerancja na frustrację zawodzi mnie szybciej niż zwykle. Na kolejnym zjeździe mija mnie znak "Motel Kanjon, 500m" i zanim moja głowa ma szansę podjąć decyzję o przerwie, już zamawiam kawę i omlet. Po krótkiej rozmowie z nieznajomym, Bogdanem, wzmocniony i również dużo bardziej ożywiony, wspinam się na drugi długi podjazd. Dojeżdżając do Travnika, świeżo po prysznicu, śledzę gwar na ulicy w kawiarni i robię zdjęcia. Następnego ranka, podczas pierwszego postoju w supermarkecie, wciąż sennie obserwuję dostawcę melonów, a potem babcię, która rutynowo strąca wszystkie melony, kręci głową i zostawia je po lewej stronie - jedząc moje melonowe lody, uśmiecham się do siebie.
Wkrótce potem moje nowo nabyte i trwałe opanowanie zostaje wystawione na próbę. Staje się jasne: muszę zmienić drążek zmiany biegów nowe biegi. W następnym mieście właściciel supermarketu udostępnia mi swoją sieć WLAN, aby internet pomógł mi przezwyciężyć mój brak umiejętności technicznych i manualnych. Bezskutecznie. W Sarajewie, 60 kilometrów dalej, na szczęście otrzymuję pomoc w bardzo przyjazny i kompetentny sposób w Centrum Ciklo, gdzie dostaję colę i wkrótce zmieniam biegi jak zawodowiec World Tour. Resztę dnia spędzam dryfując po Sarajewie, jedząc lody mango i oglądając dziadków grających w szachy - życie jest słodkie.

3. Pod górę nie potrzebuję przedniego hamulca. Nie potrzebuję też hamulca zjazdowego.
Dziś jest TEN dzień, nawet budzik o 04:24 nie jest w stanie zepsuć mi nastroju. W końcu nadszedł czas: wyruszamy do Parku Narodowego Parku Narodowego Durmitor! O 04:52 wypycham rower z drewnianej chaty, chcę na chwilę użyć przedniego hamulca - nie ma szans. Dźwignia uderza w kierownicę o kierownicę. Emocje szaleją we mnie, nie mam logicznych wytłumaczeń, ale i rozwiązań.
Szybko jednak przekonuję się, że pierwsze 60 km z 1700 m przewyższenia można pokonać z jednym hamulcem. hamulec Nie chcę psuć sobie dnia, zjeżdżam i liczę na cud. Mijam kolejkę samochodów do przejścia granicznego - paszport wyjęty, paszport włożony - mijam kultowy drewniany most do Czarnogóry, a we mnie żarzy się oczekiwanie. Pędzę euforycznie, unosząc się radością, testując echo przy każdym przejeździe przez tunel. Kolejny podjazd to marzenie, sytuacja oświetleniowa jeszcze bardziej, stan moich nóg przerażający, brakujący hamulec zapomniany.
Krótko przed końcem podjazdu Widzę przed sobą innego rowerzystę, odzywają się stare wzorce zachowań: Nie zatrzymuję się, dopóki go nie dogonię. Podczas przerwy spotykam Victora, który wrócił do domu we Francji. Rozumiemy się, rozmawiamy o fotografii i moim przednim hamulcu i jedziemy razem przez kolejne dziesięć kilometrów, zanim Victor chce zatrzymać się na kawę, ale ja - kolejny stary wzorzec zachowania - myślę, że muszę jechać dalej. Na podjeździe odnajduję spokój, rozmyślam, a gdy moja mentalna debata dobiega końca, zatrzymuję się na krótko przed końcem podjazdu w rozpadającej się przyczepie na arabską kawę i czekam na Victora. "Ten facet był całkiem miły", myślę. Resztę dnia spędzamy razem, robiąc zdjęcia, a na zjeździe zazdroszczę mu sprawnych hamulców szczękowych. W Žabljaku Viktor gotuje w "parku miejskim" lub czymś, co uważamy za trawnik o wymiarach 5x5 m, podczas gdy ja piję Fantę i dowiaduję się o lokalizacji mojego zakwaterowania. Kiedy się rozstajemy, zdaję sobie sprawę, jak bardzo cieszyłem się z towarzystwa i jestem zadowolony, że choć raz mogłem zawiesić stare wzorce zachowań.

4. narażenie na ciepło lub żarliwe uczucie?
Zaczynam zauważać, jak podróż coraz bardziej. Kiedy wyjeżdżam następnego ranka, mój komputer rowerowy pokazuje mi solidne 70 km/h, a ja pamiętam o moich ograniczonych możliwościach hamowania, zaciągam oba hamulce z przyzwyczajenia i - oba hamulce. Czekajcie, co? Równie tajemniczo, jak zniknęło, wróciło. Krzyczę z radości i po raz pierwszy czuję kąciki ust na płatkach uszu. Nic nie może mnie dziś dotknąć, ani upał, ani moje kapryśne zakwaterowanie. Następnego ranka euforia wciąż każe mi wstać z łóżka, a potem płynę po asfalcie, robię kilka podciągnięć na poboczu - tylko dlatego - i lecę kilka dodatkowych metrów wysokości - tylko dlatego. Niecałe 30 km później siedzę w ruinach na poboczu drogi. Wyczerpany.
Jest 42°C, wieje orzeźwiający wiatr i mój rower opiera się idealnie o ścianę. Korzystam z okazji, by zrobić kilka zdjęć i odetchnąć głęboko. Do momentu, gdy w zwolnionym tempie mój rower przewraca się prosto na dźwignię zmiany biegów. Kurwa. Biorę pięć głębokich oddechów, brudzę ręce, wymieniam wieszak przerzutki i zostawiam za sobą frustrację i ruinę. Dostrzegam jezioro Skadar o przerywanej temperaturze 47°C jak w gorączkowym śnie, skupiam swoją energię na wskaźniku kilometrów, który obiecuje mi lód i zimne napoje za pięć kilometrów.
Następny dzień zaczyna się tak, jak skończył się poprzedni, pod górę z przerywnikiem w postaci burzy z piorunami. Spędzam trzy godziny przesiadując w kawiarni, gdzie najpierw obserwuję malującego dozorcę, a później wciąż upojonych alkoholem przyjaciół właściciela kawiarni grających w karty i palących w maleńkim wnętrzu. Jakoś dziwacznie, kilka razy muszę zdusić śmiech. 4 godziny później znów siedzę na poboczu drogi, ale tym razem wpatrując się w pustkę. Pot spływa po mnie, ucieczka na pełnym gazie z Zatoki Kotorskiej zbiera swoje żniwo. Wiem, czego potrzebuję, ale niestety nie wiem, gdzie to zdobyć - lodów i Fanty. Tego dnia jeszcze dwa razy znajduję mój ratujący życie eliksir, zanim w końcu mogę zjechać do Trebinje. Na zjeździe chwyta mnie piękno panoramy, jeden z tych momentów, których nie da się opisać. opon Nie zwracam już na to uwagi, moje serce jest pełne.

Następnego dnia moje nogi są skończone. Jest dzień 10 i nie mogę się już do niej dodzwonić, nie ma połączenia z tym numerem. Torturuję się, dyskutuję ze sobą, tęsknię za komfortem, ale wciąż udaje mi się wykonać obrót pedałami więcej niż myślałem. Gdy tylko fizycznie nabieram prędkości, tylna opona przestaje działać w samą porę na przerwę obiadową. Serdeczny mechanik rowerowy, kawa i chłodne piwo są moim wybawieniem i pozwalają mi dotrzeć do ostatnich dzikich koni w Europie o złotej godzinie. Ich brak zainteresowania mną, absurdalnym poszukiwaczem przygód na jaskrawopomarańczowym rowerze, fascynuje mnie i uspokaja. Będąc pod wrażeniem ich siły i autonomii, w pełni cieszę się tymi spokojnymi chwilami.
5 Improwizuj, dostosowuj się, zwyciężaj
Następnego dnia spotykam się z moim gospodarzem w kawiarni na godzinną rozmowę o Bogu i świecie (Google Translate to umożliwia); poza dopracowaną rutyną Burka nic więcej się dziś nie dzieje. Następnego ranka nadszedł czas, aby powiedzieć " Doviđenja Bosnia " o wiele za wcześnie i z ciężkim sercem, a tylny wiatr popycha mnie w kierunku chorwackiej granicy, która już czeka na mnie z szarymi chmurami deszczowymi, jakby wiedziała o moim obecnym nastroju. Ta mokra szarość towarzyszy mi przez resztę dnia, a po drugiej rundzie zakładania i zdejmowania rundzie zakładania i zdejmowania odzieży przeciwdeszczowej Coraz bardziej zauważam, jak niewygodne jest dziś siedzenie. I niestety wcale nie jest lepiej. Wieczorem w łóżku jestem pełen nadziei, że przez noc wszystko się uspokoi i następnego ranka będę mógł normalnie kontynuować jazdę. Pozostaje to tylko mrzonką.
Po przebudzeniu opieram się oczywistości, mimo wszystko wsiadam na rower i pod koniec jedynego długiego podjazdu staje się jasne: to się nie uda. Nie chcę jeszcze przyznać się do porażki. Robienie zdjęć to jak dokumentowanie porażki. Uparcie, z dozą wstydu, konsumuję i zachowuję ostatnie wrażenia w mojej głowie. Gdy zachowanie zmienia się z nieświadomego na świadome, z trudem powstrzymuję łzy. Moje nogi, moja głowa, moje płuca, moje serce, wciąż mają tak wiele do zaoferowania. To, że zawodzą z powodu problemów z siedzeniem, wydaje się takie złe. Nigdy wcześniej nie miałem problemów z siedzeniem, poprzednie strategie rozwiązywania problemów tutaj nie działają. A ta nowa - poddanie się, poddanie się, przyznanie się do porażki - wciąż wydaje się taka zła.
Kiedy przyznaję się do porażki i znajduję się na następnej stacji, dowiaduję się, że pociąg dla rowerów przyjeżdża dopiero o 00:30. Jest 11:30. Spędzenie jedenastu godzin na zadupiu nie wchodzi w grę, więc walczę o kolejne 50 kilometrów do zarezerwowanego noclegu, śpię kilka godzin i stoję w środku nocy na stacji, by rozpocząć podróż powrotną pociągiem. Przynajmniej mam 4-godzinny pobyt w Lublanie, mogę chłonąć oczekiwany miejski klimat i po raz ostatni celebrować rutynę Burka. Wraz z ostatnim Burkiem powraca spokój. Mój umysł powoli, ale zdecydowanie zaczyna przeglądać to doświadczenie, już wspominam i już planuję w głowie następną trasę.

Co zostało nam z buycycle ? Po pierwsze, wielkie podziękowania dla Paula za wysiłek i miłość, które włożył w ten tekst i za to, że pozwolił nam podzielić się odrobiną jego doświadczenia. Jeśli ugryzł Cię bakcyl podróżowania i nie możesz się doczekać kolejnej (lub nawet pierwszej) przygody z bikepackingiem, zdecydowanie mamy dla Ciebie odpowiedni rower na buycycle . Zajrzyj na stronę buycycle.comi odkryj nasze ponad 15 000 rowerów szosowych, Gravel i rowerów górskich i znajdź swój kolejny wymarzony rower. Jeśli masz jakiekolwiek pytania dotyczące bikepackingu lub naszych rowerów, nasz zespół jest zawsze do Twojej dyspozycji, a więcej informacji o rowerach znajdziesz na blog. Do tego czasu życzymy Ci, jak zawsze: szczęśliwego przeglądania, szczęśliwej jazdy na rowerze!